poniedziałek, 1 lutego 2016

Rozdział 4. (2/3)

– Cholera! Ile to może trwać? – Wysocki zerwał się z miejsca i zaczął chodzić w kółko po korytarzu, niczym po niewidzialnej orbicie.
Znowu odezwała się w nim ta bezsilność. Odezwał się mały, niecierpliwy chłopiec, a nie poważny, ceniony lekarz, który na podstawie posiadanej wiedzy mógł przecież łatwo domyślić się, ile czasu może zabrać tego typu operacja – a przynajmniej jakoś to oszacować, bo przecież stuprocentowej pewności nigdy nie było, w końcu na sali operacyjnej mogły się zdarzyć różne rzeczy.
– Walczą – rzuciła Klara pokrzepiająco. – I niech się pan cieszy, że jest o co walczyć. Bo w przypadku moich rodziców już nie było – dodała gorzko. – Tak – odparła, widząc pytający wyraz twarzy mężczyzny – moi rodzice nie żyją. Zginęli w wypadku samochodowym na autostradzie. Nie można było nic zrobić, zginęli na miejscu, nie mieli szans z ciężarówką.
– Przykro mi.
Klara pokręciła tylko głową, nie chciała drążyć tego tematu. Nie chciała płakać, nie chciała znowu żałować, rozpaczać nad tym, co się stało – bo po co? Nie lubiła tego. Właściwie, to nikomu o tym nie mówiła. Przyjechała do Polski, zaczęła nowe życie i nie chciała wracać do bolesnych wspomnień. Często w pewnym sensie wręcz kłamała, mówiąc o swoich rodzicach w czasie teraźniejszym, bo gdyby używała – zgodnie ze stanem faktycznym – czasu przeszłego, zaraz zaczęłyby się te troskliwe pytania, których tak nienawidziła. Klara nie chciała nikomu tego tłumaczyć. Zbyt bardzo bolało, żeby dobrowolnie godzić się na to, by rozgrzebywać ten temat za każdym razem, kiedy rozmowa dotyczyć będzie jej rodziny.
Bolało z dwóch powodów. Pierwszy był oczywisty – śmierć rodziców zawsze jest traumatycznym przeżyciem, a tym bardziej, kiedy przychodzi zmierzyć się z nią w młodym wieku. W końcu czym innym jest przeżywanie straty rodziców, kiedy samemu ma się już te czterdzieści czy pięćdziesiąt lat, a oni są już staruszkami, a czym innym – kiedy jest się jeszcze bardzo młodym, a oni wciąż w kwiecie wieku. Oczywiście, i w jednym, i w drugim przypadku jest to trudne i bolesne, ale Klara miała zaledwie szesnaście lat, a jej rodzice – po czterdzieści siedem. W obu przypadkach zdecydowanie za mało –  czterdzieści siedem lat to za mało, by umrzeć, a szesnaście – by żegnać rodziców. Drugi powód natomiast był już nieco mniej oczywisty – dotyczył tego, że przy okazji dowiedziała się czegoś o sobie. Poznała pewną tajemnicę, której rodzice nie przekazali jej za życia. Może nie zdążyli, może czekali na odpowiedni moment, może nie chcieli, może nie mieli odwagi, tego już nikt nie był w stanie stwierdzić. Ale w każdym razie, nie powiedzieli jej o czymś bardzo istotnym w kontekście całego jej życia, pochodzenia i tożsamości – o tym, że nie jest ich biologiczną córką. Adoptowali ją, kiedy była małym dzieckiem, nie pamiętała więc ani samej adopcji, ani tym bardziej tego, co było przed nią. Cały czas żyła więc w nieświadomości, a prawdę na temat swojej przeszłości, zupełnie przypadkowo, poznała już po śmierci swoich adopcyjnych rodziców, mając szesnaście lat. Dlatego można powiedzieć, że jej świat zawalił się wtedy podwójnie – najpierw straciła rodziców, a potem dowiedziała się, że nie była ich biologiczną córką. Kochała ich i ta wiadomość wcale nie zmieniła ich uczuć i zapewne nie wpłynęłaby na ich relacje również wówczas, gdyby dowiedziała się o tym wcześniej, a jej rodzice wciąż żyli, ale w tamtym momencie po prostu poczuła się tak, jakby całe jej dotychczasowe życie było fikcją, spektaklem, któremu z góry narzucono scenariusz i który jest jedynie wytworem czyjejś wyobraźni, a nie rzeczywistością; jakby te szesnaście lat jej życia nagle trzeba było przekreślić, bo wszystko, w co wierzyła, co miała, co sobie wypracowała i co wydarzyło się przez ten czas, okazało się nieprawdą, a ci, których kochała i którym ufała, przez cały czas ją oszukiwali. Klara nie rozumiała, dlaczego nikt jej o tym nie powiedział, przecież oni dali jej dom, miłość i rodzinę, a to nie był żaden wstyd, tylko wręcz przeciwnie – coś godnego pochwały i wdzięczności do końca życia. I była im wdzięczna, nawet bardzo – ale mimo to uważała też, że powinni byli jej o tym powiedzieć, że zasługiwała na prawdę o sobie samej i swojej przeszłości, nawet, jeśli ta prawda nie była zbyt kolorowa, bo w końcu powody, dla których biologiczni rodzice nie zajmują się swoim dzieckiem, zawsze są negatywne. Niezależnie, czy matka zostawiła swoje nowonarodzone dziecko w szpitalu, bo nie mogła lub nie chciała go wychować, czy rodzice nie żyją, czy z jakichś względów zostały im odebrane prawa rodzicielskie, nigdy nie są to przyjemne historie, ale przecież to jeszcze nie znaczy, że powinny być zamiatane pod dywan. Tak przynajmniej uważała Klara. A najgorsze było to, że kiedy się o tym dowiedziała, nie mogła w żaden sposób wyjaśnić tej kwestii ze swoimi rodzicami – bo przecież już nie żyli. Pozostał więc żal – nie z powodu samego faktu adopcji, ale z powodu ukrywanej prawdy.
Tym niefortunnym zbiegiem okoliczności śmierć swoich rodziców przeżyła jeszcze dotkliwiej. I gdzieś w sercu wciąż czuła to samo co wtedy, mimo że minęło już dziewięć lat. Jasne, teraz, będąc niespełna dwudziestopięciolatką i mając swoje własne, dorosłe już życie, przeżywała to inaczej niż wtedy, kiedy była nastolatką. Ale pustka, bezsilność i żal pozostały. Być może, gdyby nie fakt, że właśnie przy okazji tamtego wydarzenia odkryła tę tajemnicę, łatwiej byłoby jej pogodzić się ze śmiercią rodziców. Pogodzić w tym sensie, że po prostu ich pożegnać, przejść przez zupełnie naturalną w tej sytuacji żałobę z wszystkimi towarzyszącymi jej uczuciami, ale w końcu jakoś przyjąć ten stan rzeczywistości, w którym przyszło jej żyć, przyzwyczaić się do tego. Jej przyszło to wyjątkowo trudno, bo ciążyło na niej coś jeszcze – świadomość, że to wszystko było nie takie, nieprawdziwe; że te wszystkie miłe wspomnienia związane ze swoim dzieciństwem i rodzicami nagle okrył cień zatajanej przez tyle lat prawdy, dotkliwszy tym bardziej, bo nie istniał już żaden sposób, by wyjaśnić nieporozumienia z tym związane.
Klara nie lubiła do tego wracać, dlatego mistrzowsko opanowała udawanie, że jest w porządku. Tak było łatwiej, bo nikt o nic nie pytał, nie dociekał, co się stało, nie próbował podzielić się swoją opinią czy radami ani pocieszyć w jakikolwiek sposób.
– Nie ma o czym mówić. Było, minęło, stare dzieje – wycedziła przez zaciśnięte zęby.
– Przepraszam, że zapytam... – zastanowił się Wysocki i nieco ożywił, jakby właśnie w jego głowie zaświtała jakaś genialna myśl. – Czy pani ojciec był lekarzem? – zapytał, spoglądając na plakietkę z imieniem i nazwiskiem Klary, którą miała przypiętą na kieszeni.
               – Tak. A co?
– I nazywał się Tomasz Majewski?
– No tak – potwierdziła po raz drugi. – Znał go pan?
Znałem to trochę za dużo powiedziane. Słyszałem o nim. Był świetnym lekarzem, do tego udzielał się naukowo, więc jego nazwisko się ciągle gdzieś przewijało, mówiło się o nim i był dość znany, a już tym bardziej tu, w mieście, w którym studiował i przez jakiś czas pracował. Raz czy dwa byłem na konferencji, na której miał swoje wystąpienie, parę razy był też u nas na uniwersytecie, głosił wykład, czytałem też kilka jego artykułów... No, a jednak francuski lekarz z polskim nazwiskiem to rzadkość, więc łatwo zapada w pamięć. Dopiero dzisiaj skojarzyłem go z panią, świat jest jednak mały. No, ale w takim razie miała pani od kogo odziedziczyć talent. – Uśmiechnął się Wysocki. – Chirurgię, można powiedzieć, ma pani we krwi.
Klara nie odpowiedziała – bo niby co miała powiedzieć? Że z punktu widzenia genetyki dziedziczenie niekoniecznie jest możliwe? Że to długa i skomplikowana historia? Po co miała Wysockiego w to wtajemniczać? Odwzajemniła uśmiech, bo tylko taka reakcja wydawała się jej tą właściwą. Wyglądało tak, jakby było to przytaknięcie. I w sumie, w pewnym sensie, można to było tak nazwać, bo przecież to jej ojciec zaszczepił w niej miłość do medycyny. Nie zdążył niczego konkretnego jej nauczyć w takim sensie praktycznym, ale Klara często przychodziła do niego na oddział, obserwowała jego pracę, czytała historie chorób, książki o tematyce medycznej, a także jego własne publikacje i coraz bardziej pragnęła być taka, jak on. Nie przeciętna, nie zwyczajna, nawet nie dobra – ale najlepsza. W tym sensie faktycznie miała to we krwi, ale w sensie dosłownym – już nie, dlatego też stwierdzenie Wysockiego wzbudziło w niej pewne zakłopotanie.
– Chciałaby pani kiedyś mieć dzieci, własną rodzinę? – zapytał nagle.
– Nie wiem – odpowiedziała zgodnie z prawdą, przełykając ślinę. Tego tematu też nie lubiła i miała ku temu swoje powody, jednak zawczasu ugryzła się w język, by i tej historii nie opowiedzieć. – i wątpię, by nadarzyła się ku temu okazja.
– Jest pani jeszcze młoda. Mam nadzieję, że nie będzie pani żałować kiedyś tak, jak ja.
– A czego pan żałuje?
– Powiedzmy, że tego, że jestem w tym miejscu, w którym jestem – odparł dosyć okrężnie, jednak trafiając w sedno.
*
Klara wróciła po dyżurze do domu, ale, mimo nieprzespanej nocy, wcale nie chciało się jej spać. Miała ochotę na filiżankę albo dwie naprawdę mocnej kawy. Udała się do kuchni, włączyła stojący na blacie elektryczny czajnik i czekając na zagotowanie się wody, usiadła na krześle na przeciwko okna i spojrzała przed siebie.
Musiała przyznać, że tamta noc była... wyjątkowa. Wyjątkowa, ponieważ rozmowa z Wysockim już chyba na zawsze zapadnie jej w pamięci. Zmieniła ją. Stała się bodźcem, prowokującym Klarę, by inaczej spojrzała na swoje życie. I na życie w ogóle. To, że jest krótkie i kruche, wiedziała od dawna – mniej więcej od śmierci swoich rodziców, a poza tym, z racji wykonywanego zawodu, ze śmiercią bądź z ryzykiem śmierci spotykała się niemalże codziennie. Ale nigdy nie pomyślałaby, że można kiedykolwiek żałować tego, co się osiągnęło; że można żałować swoich sukcesów, zdolności i satysfakcji, którą dały. W życiu przyświecał jej cel, by być najlepszą. I ten cel realizowała. Porównując jednak swojego ojca i Wysockiego, robiła to w sposób bliższy temu drugiemu. Jej ojciec miał rodzinę. Jasne, w pracy – szeroko pojętej, bo zarówno w szpitalu, jak i na wykładach, konferencjach czy podczas badań naukowych – spędzał dużo czasu, ale mimo to pragnienie osiągnięcia czegoś w życiu i rozwoju zawodowego nie przeszkodziło mu w tym, by założyć rodzinę i nie stracić kontaktu i więzi z bliskimi. Analizując historię swoich rodziców – również i z tymi faktami, o których zbyt często się nie mówiło albo nie mówiło wcale, czyli przede wszystkim z tym, że Klara nie była ich biologicznym dzieckiem – nie mogła oprzeć się wrażeniu, że oni naprawdę bardzo pragnęli dziecka. Pragnęli rodziny. Jej ojciec nie był więc kimś, kto ma klapki na oczach i widzi w swoim życiu tylko pracę i to, co z nią związane. Podobnie było z Joanną, jej matką, która nie poprzestała tylko na roli matki, ale również realizowała się zawodowo.
A Wysocki... Ciekawe, co w jego życiu się wydarzyło, pomyślała, chwytając parujący kubek, który sprawił, że jej palce otuliło przyjemne ciepło. Nie wyglądał na szczęśliwego, mimo że gdyby nie tamta rozmowa Klara nigdy nie pomyślałaby o nim w ten sposób. On nieszczęśliwy? W życiu! On był kimś, on był szanowany, ceniony; był bogiem na sali operacyjnej, naprawdę świetny w swoim fachu. Czyżby faktycznie zatracił granice? Żałuje, że nie ma własnej rodziny, ale ciekawe, czy miał taką możliwość, czy zrobił cokolwiek, by ją mieć, zastanowiła się, upijając kolejny łyk. Uznała, że przecież nie mógł powiedzieć swojej potencjalnej dziewczynie czy narzeczonej: sorry, kochanie, ale nie możemy być razem, bo moją jedyną towarzyszką życia może być medycyna. To byłby absurd, a jeśli nawet coś takiego miało miejsce, to oznaczałoby, że tamta kobieta nie była tą jedyną, a tego, co ich łączyło, nie można nazwać miłością, w związku z czym nie było czego żałować. A on żałował. Brzmiał tak, jakby z własnej woli stracił kiedyś szansę na miłość – prawdziwą miłość – i własną rodzinę; jakby stracił tę jedną i zarazem jedyną w życiu szansę na to, by za kilkadziesiąt lat nie być samotnym człowiekiem i nie słuchać tylko własnego głosu odbijającego się echem w czterech ścianach pustego mieszkania; jakby wtedy popełnił jakiś straszny błąd, który miał takie, a nie inne konsekwencje i dopiero teraz, w obliczu choroby swojego ojca, zdał sobie z tego sprawę i zrozumiał, co naprawdę jest w życiu ważne. Żałował, ewidentnie czegoś żałował. Ten jego żal, frustracja i bezsilność były wyczuwalne przez całą tamtą rozmowę. Klara szczerze mu współczuła – mimo że tak naprawdę nie wiedziała do końca, czego, bo przecież nie powiedział jej, co konkretnie się wydarzyło.
Jednocześnie, nawet nie wiedząc, co tak naprawdę się stało, nie mogła oprzeć się wrażeniu, że ona i Wysocki są bardzo do siebie podobni. Albo raczej: mają podobne problemy. Ona też dobrze wiedziała, co to znaczy trudna przeszłość i jak to jest żałować swoich własnych decyzji i czynów, dlatego też jego zwierzenia wzbudziły również w niej refleksję nad własnym życiem. I może dlatego też tak bardzo zaciekawiła ją jego historia. Czuła w sobie ogromną chęć poznania jej ze szczegółami; dowiedzenia się, co tak naprawdę się wydarzyło. Może dostrzegłaby więcej analogii do swojej historii? Może wyciągnęłaby jakieś wnioski? Może uniknęłaby jego błędów?
Ta cała rozmowa naprawdę mocno na nią wpłynęła. Wstrząsnęło nią zarówno to, że w ogóle  można mieć tak wielkie poczucie przegranego życia, będąc na miejscu Wysockiego, jak i to, że ten tak otwarcie o tym mówił. Kto by pomyślał..., wciąż zdziwiła się w myślach, po raz kolejny maczając usta w czarnej, kofeinowej cieczy, która zdążyła nieco już ostygnąć, ale wciąż była gorąca. Czyli taka, jak Klara lubiła najbardziej. Nie znosiła zimnej kawy.
Do śniadania zrobiła sobie drugą. Dwie filiżanki postawiły ją na nogi – może nie na tyle, by czuć się tak, jak po kilku godzinach głębokiego snu, ale po prostu w miarę normalnie funkcjonować. Zresztą, chyba i tak by nie zasnęła. Za dużo emocji – tym razem nie tych medycznych, ale typowo życiowych. A szkoda – bo może nawet lepiej byłoby położyć się spać i nie musieć siedzieć w głuchym, pustym mieszkaniu i myśleć? Nie miała z kim o tym pogadać. Marta od rana była w pracy, a potem miała spędzić popołudnie i wieczór ze swoim narzeczonym. Klara nie miała jej tego za złe, ale akurat dzisiaj wolałaby mieć z kim pogadać i nie zostawać z tym wszystkim sama.
*
Przedzierając się przez tłumy na paryskim lotnisku, odszukała właściwy punkt kontroli bezpieczeństwa. Nie miała ze sobą zbyt wiele, bo jedynie niewielką, zgrabną walizkę, spokojnie mieszczącą się w limitach wagowych i wielkościowych dla bagażu podręcznego. Wizyta w Polsce miała być krótka. Przylot, nocleg w hotelu, załatwienie swoich spraw, nocleg i powrót do Francji, do swojego życia, tak misternie budowanego przez te dwadzieścia trzy lata, które tam spędziła. W zasadzie to nawet nie budowanego, a odbudowywanego. Z malutkich kawałeczków, na które – przyznała – w pewnym sensie z jej winy, rozsypało się to poprzednie. Teraz też nie było idealnie, ale przynajmniej jakoś było. Można powiedzieć, że spełniła swoje marzenia – nie wszystkie, ale niektóre z nich na pewno. Zyskała pozycję, pieniądze, uznanie i choć były to raczej substytuty prawdziwego szczęścia, to w gruncie rzeczy nie miała na co narzekać. Przecież nie można mieć wszystkiego – z takiego założenia wychodziła. Cóż, może i słusznie. Ale czasem zastanawiała się, czy przypadkiem nie powinna powalczyć w życiu o coś innego. O to, co – być może – przemknęło jej koło nosa.
Polskę odwiedzała co roku – w rocznicę śmierci swoich rodziców. I co roku też w jej głowie świtała ta myśl, która przypominała jej o tym, co się tu wydarzyło. I nie, nie chodziło tu wcale o stratę rodziców – bo to był wypadek. Cholerny, nieszczęśliwy, straszny wypadek, ale przecież niezależny od niej, nie miała na niego wpływu. Było to coś, z czym w końcu, po przejściu przez żałobę, bezradność, żal do losu i wszystko to, co towarzyszy ludziom w takich momentach, trzeba się było pogodzić. Może nie zaakceptować, ale po prostu przyjąć, żyć dalej ze świadomością, że jej bliscy odeszli już z tego świata i nie ma żadnej rady, by cofnąć to, co się stało. Chodziło o to, co stało się poza tym. O wszystko, co tam zostawiła. I o to, jak, być może, wyglądałoby jej życie, gdyby tego nie zrobiła.
Przeszłości zmienić nie mogła. Ale może gdyby zapukała pod pewien adres, to udałoby się odzyskać przynajmniej część tego, co straciła? Chociaż namiastkę? Co roku pragnęła to zrobić – ale co roku też odpuszczała. Wygrywał jej chłód, duma, w pewnym sensie wyrachowanie... i strach, przede wszystkim strach. Przed samą sobą, przed przeszłością, przed odpowiedzialnością.
Co roku, przylatując do ojczystego kraju, miała w sobie ten zamiar – żeby przynajmniej postarać się go odnaleźć. Tak samo, jak wracając do Francji, za każdym razem uznawała, że nie ma sensu się tym przejmować, bo to stare dzieje. Wyglądało więc na to, że tylko pobyt w kraju wzbudza w niej takie – jak na jej osobowość i sposób bycia – nienaturalne uczucia i sentymenty, które znikały wraz z oderwaniem się kół samolotu powrotnego od płyty lotniska. Na szczęście, bo pewnie gdyby z nią zostały, znacznie utrudniałyby jej życie. Chyba nie zniosłaby ich towarzystwa.
Czekając na odlot, wyciągnęła książkę. Tym razem – powieść, a nie naukową pozycję. W końcu miała całe trzy dni wolnego, taki reset jest czasem potrzebny, jakkolwiek się od tego wzbraniała. Tym bardziej, że po powrocie czeka ją naprawdę dużo pracy, na którą aż się cieszyła i której nie mogła się doczekać, ale przecież przed nowymi zadaniami przydaje się czasem trochę odpoczynku i zajęcia się, choć na krótko, czymś innym niż tylko pracą. Teraz miała ku temu okazję i postanowiła ją wykorzystać, skoro tak rzadko miała wolne.
W samolocie dostała miejsce przy oknie. Tutaj również planowała oddać się lekturze, ale obserwowanie widocznych ze znacznej wysokości skupisk niewielkich, rozświetlających mrok świateł zaabsorbował ją na tyle, że nie potrafiła oderwać wzroku i skupić uwagi na czymś innym. Ten widok świetlistych mozaik z wysokości kilku kilometrów był piękny, na swój sposób magiczny i... niepowtarzalny, bo w końcu tylko lecąc samolotem można go oglądać – i to też pod określonymi warunkami: w nocy, przy bezchmurnej pogodzie oraz siedząc przy oknie. Mnóstwo ludzi zapewne nigdy czegoś takiego nie ujrzy. Ona w jej życiu też zdarzyło się coś, co było równie unikatowe i niepowtarzalne. Szanse, błędy, decyzje – pewne rzeczy zdarzyły się tylko raz, przeminęły niczym widok zza okna samolotu, a przecież ich skutki odczuwać będzie do końca życia. Właśnie dlatego ten widok wprowadzał ją w nostalgię i skłaniał do przemyśleń, przed którymi tak się broniła. Broniła, chociaż – paradoksalnie – jej wzrok wciąż mimowolnie wędrował właśnie na okno i to, co było za nim. Nie była osobą sentymentalną, dopiero pewne bodźce sprawiały, że budziła się jej druga, z reguły uśpiona i schowana gdzieś głęboko, natura. Ale przecież to było głupie! Nie można zmienić przeszłości, więc po co się nad nią roztkliwiać? Po co wciąż analizować i na nowo przechodzić przez ten przemaglowany już do granic możliwości temat. Zrobiła, co zrobiła. Stało się, co się stało. Nikt nie cofnie czasu, nikt niczego nie zmieni. A poza tym... była dumna ze swojego życia. Robiła to, co chciała robić, odniosła wiele sukcesów, a przed nią, na horyzoncie, niedawno pojawiła się okazja na kolejny. Ale jednak... No właśnie. Jednak gdzieś w niej ciągle tkwił jakiś żal, niedosyt, frustracja, powracające ze zwiększoną siłą podczas każdej podróży do ojczyzny. Na szczęście to tylko dwa dni, pomyślała, wychodząc z samolotu i szczerze ucieszyła się tym pokrzepiającym faktem.
Zamówiła taksówkę i udała się do zarezerwowanego wcześniej hotelu. Co roku zatrzymywała się w tym samym. O dość wysokim, choć zapewne znalazłyby się i te o wyższym, standardzie, w centrum miasta – nie mogła wyzbywać się luksusu, który miała na co dzień. Bo faktycznie – apartament, w którym mieszkała w Paryżu, może i nie był ogromny, bo przesadnie wielka przestrzeń nie była jej potrzebna, skoro mieszkała sama, ale wystrój faktycznie był nieprzeciętny. Zaplanowane w każdym szczególe, nowoczesne wnętrze wyglądało bardzo efektownie. Salon z aneksem kuchennym utrzymany w metalicznych odcieniach szarości, czerni i bieli z przyciągającą wzrok czerwienią poduszek na sofie oraz metalowymi i szklanymi dekoracyjnymi wstawkami gdzieniegdzie, marmurowe, błyszczące z daleka blaty w kuchni i sypialnia, ubrana w ciepłe beże, biel i ciemne drewno faktycznie prezentowały się okazale. Wszystko wykonane było z najwyższej jakości, kosztownych materiałów, nie brakowało również drogich sprzętów najnowszej generacji. Mimo że rzadko przebywała w swoim mieszkaniu, była z niego dumna. Zresztą, nie miała gdzie lokować swoich funduszy, to inwestowała w siebie i w otoczenie, w którym przebywała. To był jeden z jej sztucznie ustawionych celów w życiu – dbanie o siebie, o mieszkanie, zaspokajanie potrzeb materialnych – mający zrekompensować jej pustkę, która wciąż tkwiła niezaspokojona w jej życiu, mimo że ona sama nie zawsze się do tego przyznawała.
– Dobry wieczór, pani Izabello. Pokój numer 212, drugie piętro. – Recepcjonistka uśmiechnęła się życzliwie, podając jej kartę. – W razie potrzeby obsługa naszego hotelu jest do pani dyspozycji.
Odwdzięczając się tym samym wyrazem twarzy, podziękowała i udała się w stronę windy.
*

Wysocki wyszedł przed szpital. Wyciągnął z kieszeni paczkę papierosów i pospiesznie odpalił jednego z nich. Zakaszlał kilka razy, czując w swoich płucach drażniący dym. Nie palił już od prawie 10 lat, dlatego właśnie tak zareagował. Potem było już dobrze. Zaczynał się uspokajać. Powoli, ale systematycznie. Tego potrzebował. Spokoju. Przed chwilą właśnie pokłócił się z lekarzami zajmującymi się jego ojcem, że przecież nic nie robią, że powinni bardziej się postarać. Na nic były tłumaczenia, że trzeba czekać, że potrzeba czasu, a oni robią, co mogą. Jako lekarz doskonale o tym wiedział, ale w tej konkretnej sytuacji nie mógł wyzbyć się emocji i podejść do wszystkiego na chłodno Zachowywał się kompletnie irracjonalnie, zdawał sobie z tego sprawę, ale inaczej po prostu nie potrafił. Wewnętrznie był rozbity, rozdygotany i wykończony. Chmury dymu rytmicznie okalały jego twarz, pozwalając mu choć trochę oderwać się od rzeczywistości, a poranny chłód, choć dosyć przeszywający i nieprzyjemny, nieco go orzeźwił i dyscyplinował, z powrotem stawiając do pionu. 

19 komentarzy:

  1. Od groma opisów uczuć, a więc to, co lubię najbardziej. No i medycyna ;). Wróciła tez postac Izabeli z prologu; w jakimś sensie postaci bardzo podobnej do Klary. Nawt przeszlosc, związana z utratą rodziców, maja pdobą. Ale to organizmie kariery też. Tak sobie pomyslałam (choć nie wiem do końca ile Izabela ma lat, raczej duzo mniej), że może to ona jest tą utraconą miłością Wysockiego, o ile ten faktycznie takową posiada? Tl by było coś! Znamienne jest swoją drogą to,że Klara opuściła Frajcję, a Izabela do niej uciekła z częściowo pewnie podobnych powodów. Jedyne zastrzeżenie, jakie mam do tej notki,to takie, że we fragmencie na temat smierci rodziców Klary i tego, ze byli oni jej prawdziwym matką i ojcem, wlasciwie dwa razy powtórzyłas sens akapitu. Ponadto zabrakło mi informacji, dlaczego i od kogo dowiedziała sie tego dnia prawdy na temat adopcji... Wydaje mi sie, ze nie szukała biologicznych rodziców, choc moze to była jedna z przyczyn, dla ktorych przyjechała do ojczystego kraju? Ale nie, jakoś nie sądzę... Ale może sie okazać, ze jakoś sami sie znajda. O, teraz ma, super teorie, ze moze jakimś cudem dziewczyna jest córka wysockiego, ale chyba nie, to już byłoby za duzo chyba xd.jednak teoria z Wysockim i Izabela nadal mi sie podoba, bede się jej trzymać, o. Dodam jeszcze, ze mam nadzieje, iż senior wyzdrowieje, serio! Trochę szkoda, ze mie pojawił się tutaj, choćby na chwilę, moj ulubiony bohater (pomyślmy, kto to moze być:D), no ale liczę, ze w następnej części nam to wynagrodzisz ;). Uwielbiam ten blog ;). Zapraszam Cię na nowość na zapiski-condawiramurs

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Izabela jest sporo starsza od Klary, było o tym w prologu. :)
      Co do Izabeli i Huberta... Mogę zdradzić tyle, że oboje mieli okazję się kiedyś poznać. :) Jeśli natomiast chodzi o adopcję Klary - zarówno te kwestie, o których piszesz, jak i jeszcze kilka innych, będą wyjaśnione, spokojnie, wszystko w swoim czasie. A Twój ulubiony bohater... nie wykluczam, że będzie w następnej części, bądź czujna. :)

      Pozdrawiam i dziękuję za miłe słowa. :) Do Ciebie postaram się wpaść jak najszybciej. :)

      Usuń
  2. Hej!
    Tak się zastanawiam, co by tu napisać. Od czego zacząć? Zaskoczyłaś mnie tym rozdziałem. Nigdy nie pomyślałabym, że Klara ma taką przeszłość. Jej świat musiał na chwilę runąć, kiedy zaraz po śmierci rodziców dowiedziała się, że tak naprawdę to wcale nie byli jej biologiczni rodzice. Dobrze, że udało jej się ten świat odbudować. Przynajmniej rozsądnie myślała, że nie ma ich za co winić. Byli jej jedynymi rodzicami, których znała, więc byli jej prawdziwymi rodzicami i opiekunami. Szkoda, że to nie od nich dowiedziała się prawdy. Ale właściwie to od kogo? Może znalazła coś, np. testament, albo jakieś stare dokumenty z adopcji???
    Rozmowa Klary z Wysockim była dziwna... Raczej nie spotyka się, żeby przełożony prowadził takie rozmowy z podwładną. Wysocki musi bardzo szanować młodą panią chirurg :-) Dał też jej sporo do myślenia. Dla mnie Klara zawsze jest taka tajemnicza i jakby zbyt pewna siebie. Może się maskuje? W każdym razie chce być najlepsza. Nie wiem, czy to takie dobre.... Ambicja jest ważna, ale trzeba wiedzieć, kiedy sobie odpuścić. Nie można być najlepszym za wszelką cenę. Nie tylko praca jest naszym życiem.
    Powróciła postać Izabelli i tu nadal zabijasz mi klina, bo nie wiem, jakie ona może mieć powiązanie z całą resztą. Przypomina Klarę, ale.... Może ona jest jej biologiczną siostrą, ale jakimś dziwnym trafem zostały rozdzielone? Ona trafiła gdzieś indziej, Klara gdzieś indziej...
    Nie jestem dobra w przewidywaniach. Lepiej nie będę się domyślać, tylko poczekam cierpliwie. W końcu wszystkiego się dowiem :-)
    Czekam na następny!
    Serdecznie pozdrawiam :-D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Czy udało się jej odbudować - trudno powiedzieć. W pewnym sprawach na pewno tak, ale szesnaście lat to trochę mało na takie życiowe rewolucje, więc to wszystko, z czym musiała się zmierzyć, trochę ją przerosło. Trzeba było jakoś uciec od problemów, a ucieczka jak to ucieczka - nie zawsze jest ucieczką w bezpieczne miejsce. W przypadku Klary - na pewno taka nie była.

      A Klara jest bardzo ambitna zawodowo, bo tak naprawdę tylko w tej dziedzinie potrafi. W sensie - jest dobra i tylko tu widzi perspektywy dalszego rozwoju. W innych dziedzinach życia - średnio, dlatego odsuwa je na dalszy plan.

      A co do Izabeli - tak, JAKIEŚ powiązanie na pewno ma. Ale jakie konkretnie - okaże się później. :)

      Pozdrawiam i dziękuję za komentarz. :)

      Usuń
  3. No i pewnie będzie na mnie, że tak namieszałam z tą numeracją. A poważnie, to zastanawiam się nad tym, czy nie wykonać podobnego zabiegu u siebie na SK, bo tam jest rozdział 10, a nie dzieje się zupełnie nic, samo wprowadzenie...

    A ten rozdział akurat mi się spodobał. Choć był przewidywalny, bo ja przecież przewidziałam, że Klara była adoptowana i zapewne jest córką tej pani ambitnej i pana Wysockiego.

    Przez chwilę zastanawiałam się nad tym czy gdybym adoptowała dziecko, to powiedziałabym mu, że jest adoptowanym dzieckiem. Rozterka polegała na tym, że z jednej strony każdy ma prawo wiedzieć jakie jest jego pochodzenie, z drugiej natomiast - rodzicem jest ten kto wychował, a nie ten kto spłodził. Inna sprawa też byłaby, gdyby to dziecko miało biologicznych rodziców patologicznych i zostało im odebrane, a inna, gdyby ci rodzice zmarli. Poza tym tu są kolejne dwie rozterki, z jednej strony strach, że to dziecko odczuwałoby wdzięczność i ciągle chciało udowadniać, że zasługuje na miłość tych adopcyjnych rodziców, a dryga strona jest taka, że mogłoby się buntować i nagminnie mówić "nie jesteś moją matką, nie urodziłaś mnie". Dlatego trudno jest mi potępić rodziców Klary, że jej nie powiedzieli, że jest adoptowana.

    A teraz inne pytanie. Czy u ciebie każdy musi być cholernie ambitnym pracoholikiem? Przecież świat składa się z różnorodności, a ten twój, ten który zbudowałaś zamieszkują sami właśnie tacy ludzie, co moim zdaniem jest nieco przesytem, przerostem, nagminnym zjawiskiem, czy jakkolwiek to nazwać znaczy to samo.

    Pozdrawiam
    takamilosc.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie, Kochana, na pewno nie będzie na Ciebie. :) Zapewne i bez Twojej "interwencji" i tak bym to zrobiła, bo i mnie zaczęło to razić. No i tak jak pisałam - gdybym tę powieść pisała bez zamiaru publikacji na blogu albo przynajmniej nie publikując jej tak na bieżąco, tylko np. po napisaniu całości czy choćby większej części, za pewne tak wyglądałaby numeracja rozdziałów. Dałam się trochę wpuścić w pułapkę, bo było tak, że kończyłam rozdział tak, by móc go opublikować (w sensie żeby post nie był niebotycznie długi, bo takie źle się czyta), a nie, że był zgodny z fabułą i stopniem jej rozwoju. Dopiero przy takim rozwiązaniu jak jest teraz widzę, że rozdziały wreszcie nie "kłócą się" z akcją. Ty jedynie przyspieszyłaś te zmiany i utwierdziłaś mnie w przekonaniu, że warto je wprowadzić, za co Ci bardzo dziękuję. :)

      Rozdział przewidywalny? Dziwne. Ok, kiedyś wspominałaś, że Klara jest adoptowana, ale skąd wiedziałaś, że okaże się to akurat w tym rozdziale? ;p Nie wspominając też o tym, że kwestia jej biologicznych rodziców nie jest wyjaśniona... Twoich tez ani nie potwierdzam, ani nie neguję - czytaj, wszystko się okaże. Pamiętaj jednak, że nie było nawet powiedziane, że Klara w ogóle będzie chciała ich poszukać. Może lepiej napisz po prostu, że i ten rozdział, i powieść ogółem po prostu Cię nudzą. Szczerze. Bez owijania. Bo sorry, ale nie mogłaś przewidzieć 'przebiegu' tego rozdziału, więc nie rozumiem, jakim sposobem mógł on być przewidywalny. Ale cieszę się, że twierdzisz, że Ci się podobał. :)

      Co do adopcji to wiadomo - są to bardzo trudne sprawy, wymagające ogromnego wyczucia. Moim zdaniem, powiedzenie dziecku, że jest adoptowane, wcale nie umniejsza roli adopcyjnych rodziców. A wręcz przeciwnie - bo adopcja to długi i żmudny proces, a pokochanie nie-swojego dziecka też nie zawsze musi być taką prostą sprawą i na pewno nie wszyscy potrafią zdecydować się na adopcję. Z różnych przyczyn. Nie mam zamiaru tu nikogo oceniać, nie w tym rzecz, ale po prostu tak jest - nie każdy jest do tego zdolny, niektórzy po prostu się boją, że nie podołają, co wcale nie oznacza, że są gorsi. Zgadzam się więc z Tobą, że rodzicami są ci, którzy wychowali, ale to wcale nie znaczy, że nie powinno się mówić. Jasne, każda sprawa jest inna i znowu: nie mam zamiaru tu nikogo potępiać, ale ja np. gdybym była adoptowana, chciałabym o tym wiedzieć. Chciałabym, żeby ta wiedza była taką naturalną, od zawsze - co też, według mnie, pozwoliłoby uniknąć buntu z tekstami: 'nie rozkazujcie mi, bo nie jestem waszym dzieckiem'. Taki bunt, o którym piszesz, jest bardziej prawdopodobny wówczas, kiedy dziecko dowiaduje się o tym fakcie jako nastolatek i to przypadkowo, od jakichś 'życzliwych' ludzi. Ja bym tak chciała. I na pewno gdybym była adopcyjnym rodzicem, też starałabym się, żeby moje dziecko o tym wiedziało jak najwcześniej. Ale zgadzam się, są to bardzo trudne i delikatne sytuacje i zapewne łatwo się mówi, siedząc przed komputerem. Można gdybać, ale tak naprawdę nigdy nie wiemy, jakbyśmy się zachowali, pod wpływem emocji czy innych okoliczności, dlatego ja też nie uważam, że powinno się potępiać rodziców Klary. Klara też ich nie potępia. Ona dalej ich kocha i gdyby wiedziała wcześniej, też by ich kochała. Ale ona po prostu bardzo to przeżyła - właśnie dlatego, że dowiedziała się o swojej przeszłości praktycznie "przy okazji" ich śmierci. Miała fajne wspomnienia z dzieciństwa, jej rodzice byli wspaniali, kochali ją i siebie nawzajem, a tu nagle taka wiadomość i to w momencie, kiedy nie mogła już o nic zapytać ani w żaden sposób wyjaśnić. A ona jest szczerą osobą i tego też oczekiwała od innych. Ona też jest z tych, którzy bezwzględnie woleliby wiedzieć. :)

      Usuń
    2. Na to Twoje pytanie, czy każdy musi być cholernie ambitnym pracoholikiem, znowu nasuwa mi się odpowiedź, żebyś po prostu nie czytała. :P W sensie: nie, nie boli mnie krytyka, krytykuj ile wlezie, ale ja mam wrażenie, że "Lek na samotność" Ci nie pasuje. Tak po prostu, zwyczajnie, w całości. Zamysł mam taki, jaki mam, fabuła jest, jaka jest - Ty masz inny pomysł, ok, ale wtedy to byłaby już Twoja powieść, nie moja. :) Jednak odpowiadając - nie, nie każdy, bo to stwierdzenie można by zastosować jedynie do Klary, Huberta i Izabeli. Łukasz jest trochę na pograniczu, bo jemu doszły nieco "inne" problemy, więc siłą rzeczy nie może i nawet już nie chce skupiać się tylko na karierze, ale to też nie znaczy, że olewa pracę i nie chce piąć się górę - chce, ale nie tylko to jest dla niego ważne, dlatego jest na pograniczu. To, jak potoczyło się jego życie, sprawi, że będzie miał też zawodowo-prywatne dylematy. O Marcie natomiast nic w tym temacie nie było, o innych lekarzach zresztą też nie. Ale owszem, zgadzam się, że te cechy były teraz dość mocno uwidocznione - tyle, że tak właśnie miało być. Taki był cel. :) Bo oni wszyscy pewnego dnia będą zmuszeni do tego, żeby trochę swoje życie przewartościować, nie wykluczone, że ta ambicja nie wszystkim wyjdzie do końca na dobre. Powtórzę: to jest celowy zabieg. A jeśli Tobie się nie podoba, to trudno. :P W sensie - tak jak pisałam - ja mam taki pomysł na tę powieść, jaki mam, i będę go realizować, Ty też na swoje historie masz swój własny zamysł, a zarówno w przypadku mnie, jak i Ciebie czy jakiekolwiek innego autora nigdy nie będzie tak, że WSZYSTKIM się będzie podobać i nikt nie znajdzie czegoś, o czym bym nie mógłby powiedzieć: "ja wolałbym/wolałabym tak" albo "moim zdaniem, tego czy tamtego jest tu za dużo/za mało, ja stworzyłbym/stworzyłabym inny świat, innych bohaterów z innymi cechami, a główna bohaterka to w ogóle ma zły kolor włosów, bo jest brunetką, a ja chciałbym/chciałabym blondynkę". :P No tak już jest, trudno, nie zmienimy tego, o gustach się przecież nie dyskutuje. :)

      Pozdrawiam i również dziękuję za komentarz i uwagi. :) Do Ciebie wpadnę niedługo, zaraz po sesji (miejmy nadzieję, że 'niedługo' faktycznie będzie 'niedługo', czyt. że egzaminy skończę w środę :D), oczekuj mnie. ^^

      Usuń
    3. Chciałam odpowiedzieć, ale to się okazało wyjątkowo trudne z tel, bo masz tak szeroką strone, że...
      Da się to zmienić?
      źle się wtraziłam rozdział był przewidywalny, bo wiedziałam, że w końcu w którymś taki motyw sie pojawi, ale nie miałam pewności, że w tym i że będzie tak przeprowadzony. A rozdział właśnie mnie nie znudził i nawet mi się podobał.

      Usuń
    4. Ale ja nie napisałam, że mi się nie podoba. Przewiduję jedynie, że Klara jest córką Wysockiego i tej Izabeli, ale czy mam rację, to się dopiero okażę i ten wątek bardzo mnie zaciekawia. Więc można by rzec, że właśnie zaczęło mi się podobać, bo wreszcie zaczyna się "coś" dziać. Tak samo ciekawi mnie tajemnica Łukasza.
      Zapisuję jednak komentarz swoim spojrzeniem i tym co ja dostrzegam, nie po to byś coś zmieniła, bo nie o to chodzi byś pisała historie specjalnie pode mnie. Ja jedynie zapisuję swój punkt widzenia, nie oczekując, że się do niego dostosujesz. Ja po prostu patrzę na bohaterów swoimi oczami i ci przekazuję jak ich widzę, byś miała taki wgląd w to, że różni czytelnicy mają różne opinie o twoich postaciach i po prostu byś znała mój. A czy dzięki temu coś zmienisz, dodasz, ujmiesz, to już zależy od czytelnika. Ja z doświadczenia wiem, że jak kilkunastu czytelników pisało o bohaterach to samo (powtarzali się), a przybyły dwie osoby i napisały coś innego, to ja też zaczęłam przez to coś innego dostrzegać. Tamtej historii nie zmieniłam, bo była ona zaplanowana i musiała być jaka była, ale ich wnioski i spostrzeżenia, zastosowałam do kolejnego z moich opowiadań, więc można powiedzieć, że swoją odmiennością mnie natchnęli.
      Podsumowując, to nie tak, że twoje opowiadanie mi się nie podoba, ale dostrzegam, że składa się z jednolitości (o ile tak to można określić). Niby każdy bohater jest inny, ale ci, którzy wyszli na prowadzenie są ambitnymi pracoholikami, a moim zdaniem nie tylko z takich ludzi składa się świat, a nawet nie tylko z takich ludzi składa się szpital. Głośno mówię, że pomimo że opowiadanie mi się podoba, to brak mi w nim różnorodności, takiej przyziemności i naszych polskich realiów, gdzie łazienki dla pacjentów, nie są super odremontowane, panie pielęgniarki zarywają do najmłodszego, najprzystojniejszego z lekarzy, a pani salowa użera się z alimentami i kombinuje opiekę nad dzieckiem, bo to jest chore, a ona musi być w pracy. Oczywiście nie mówię, że masz o tym pisać, ale po prostu świat to nie tylko ludzie z zaplanowanym, w miarę poukładanym, spokojnym życiem o jednostajnym rytmie. Mam wrażenie, że tutaj, do tego opowiadania przedarł się taki motyw zaczerpnięty z seriali telewizyjnych, gdzie świat pracy lekarzy i polskie realia są przeidealizowane. Zwracam ci na to uwagę, piszę, że to dostrzegam, ale to wcale nie znaczy, że ty masz to zmieniać. W końcu nikt nie napisał, że opowiadanie musi być realne i w jakiś sposób bolesne. Może miało być przyjemnym, właśnie słodkim romansem, w takim spokojnym środowisku samych intelektualistów, pracoholików, z wypchanymi portfelami. Nikt ci nie zabroni czegoś takiego tworzyć i nie jest powiedziane, że coś takiego mi się nie spodoba, ale po prostu będę dostrzegała czego moim zdaniem brak, a ty nie musisz się do mojego zdania dostosowywać, bo tu faktycznie wychodzi kwestia gustu, jakiś poglądów, czy spojrzenia na świat. Ja w komentarzach jedynie przekazuję ci moje spojrzenie.
      A co do kwestii blondyn czy brunet, to mogę co najwyżej napisać, że brunet o zielonych oczach mi się nie podoba, bo nie jest w moim guście, a blondyn o czarnych jest tak oryginalny, że chyba nie odrywałabym wzroku od jego tęczówek. Jednak to też by nie znaczyło, że musiałabyś np zamieniać charaktery, by ten z czarnymi był dobry, a ten z zielonymi zły, bo mi się tak 'uwidziało'. Od razu mi się przypomniało jak ktoś u mnie napisał, że ludź o niebieskich oczyskach musi być dobry. No i intuicja tego kogoś zawiodła xD

      Usuń
    5. A co do tego widoku jeszcze, to po prostu nie da się cię czytać na komórce. "Cię czytać", jak to brzmi? Źle, ale jest szósta rano, więc Bóg mi wybaczy potknięcia. Po prostu nie masz widoku komórkowego dopasowanego do ekranów komórki, a nawet na tablecie rozdzielczość jest bardzo szeroka, na komputerze także to dostrzegłam, ale mniej. I o ile ta rozdzielczość na komputerze mi nie przeszkadza, o tyle na komórce już jest problem, by śledzić twoją historię. Po prostu przydałby się widok komórkowy xD

      Usuń
    6. Pewnie, Twoje uwagi są jak najbardziej cenne. :) I na pewno wezmę je pod uwagę. :) Ale zauważ też, że w sumie mało się jeszcze wydarzyło, o łazienkach dla pacjentów albo o pielęgniarkach też nic jeszcze nie było, a przynajmniej ja sobie nie przypominam. :D Powiem Ci, że nad pielęgniarkami się nawet nie zastanawiałam, chyba będę musiała zacząć, hah. ;> Natomiast zauważ też, że ok, może i życie składa się z różnorodności, ale ta powieść nie ma na celu przedstawienia wszystkich możliwych scenariuszy, w jakie może ułożyć się ludzkie życie. Ma swoich bohaterów i na nich się skupia - a przecież tacy ludzie jak oni jak najbardziej mogą istnieć. :) I nie powiedziałabym też, że to takie idealne życie... Co z tego, że układa się kariera, jak inne rzeczy w życiu lecą na łeb na szyję? Przekaz, przynajmniej dotychczas, miał być taki, żeby właśnie wykreować ludzi z pozoru idealnych, ale tak naprawdę cholernie nieszczęśliwych - bo samotnych, bo trochę zagubionych, otumanionych ambicją i żądzą sukcesu, które mogą czasem mocno skomplikować życie. O tym, jak bardzo i do czego może to doprowadzić w ich przypadku - będzie później. :) I jest to określenie bardzo szerokie, bo pod tym kryć się będą różne rzeczy i wydarzenia z ich życia, więc będą też motywy inne od dotychczasowych. :)

      Mówię: Twoje uwagi są jak najbardziej na miejscu i bardzo cenne. Bo faktycznie, czytając to, a przyszedł mi do głowy pewien wątek - no, dobra, może nie wątek, ale taki, powiedzmy, epizod - więc dzięki też za inspirację. ;) Tyle, że ja czasem wnioskuję - może mylnie, nie przeczę - z Twoich komentarzy, że to opowiadanie tak prostu Ci się nie podoba, męczy Cię i najzwyczajniej w świecie nudzi i nie czerpiesz absolutnie żadnej przyjemności z czytania tego, tylko wchodzisz tu z jakiegoś dziwnego poczucia obowiązku. Nie mówię, że tak jest albo że Ty tak powiedziałaś, ale po prostu czasem mam takie wrażenie. :) A wiesz, krytyka krytyką - absolutnie mi to nie przeszkadza, fajnie, że oceniasz, że piszesz swoje uwagi, ale znowu czytanie dla zasady też, moim zdaniem, nie jest dobre - ani dla komentującego, ani dla autora. :)

      Usuń
    7. A co do widoku komórkowego - ja ostatnio jakoś nie wchodziłam z telefonu, więc nawet nie zauważyłam, że coś jest nie tak. Dzięki za info, już poprawiłam, powinno być ok. :)

      Usuń
  4. Hej :) nie wiem jak trafiłam na tego bloga ale muszę Ci powiedzieć, że chyba już zostanę! Przeczytałam tylko ten najnowszy rozdział i nie chcę sie za bardzo wypowiadać nie znając tego co było w poprzednich, dlatego zaklepuje sobie ro miejsce i jak tylko przeczytam wcześniejsze rozdziały to wrócę i napisze jakiś sensowny komentarz ;) myślę, że to nastąpi już jutro (a przynajmniej postaeam się jak najszybciej :)) postaram się też napisać kilka słów pod każdym rozdziałem ;) ja już nadrabiam zaległości ale nie ukrywam, że byłoby mi bardzo miło gdybyś wpadła do mnie :) link zostawilam w spamie ;)
    Nadrabiam zaległości i niedługo będę z pięknym komentarzem :*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hej :) Bardzo mi miło, że do mnie wpadłaś. I na pewno będzie mi milej, jeśli faktycznie u mnie zostaniesz. :)
      Do Ciebie wpadnę na pewno na dniach.

      Pozdrawiam. :)

      Usuń
  5. To naprawdę ciekawe zjawisko, że ludzie, którzy wykazują się zwykle ogromnym opanowaniem, tracą wewnętrzny spokój, kiedy nerwowa sytuacja dotyka ich osobiście lub poprzez bliskie im osoby. Tutaj mamy przykład lekarza z ogromnym doświadczeniem, który pewnie niejedno już widział w swoim życiu zawodowym. Doskonale wie, jakie są procedury, a nie potrafi opanować własnych emocji, bo przecież chodzi o jego ojca. To takie... ludzkie. Świetnie wykreowałaś tę postać.
    Podobała mi się też cała ta scenka między Wysockim a Klarą. Może wcześniej zbyt pochopnie oceniłam dziewczynę. Teraz jednak zmieniłam zdanie. Ona ma w sobie współczucie i wykazuje się nim, wtedy kiedy wymagają tego okoliczności. W ogóle dowiedzieliśmy się o niej czegoś nowego, a przynajmniej ja nie pamiętam, abyś o tym wcześniej wspominała (jeżeli tak było, to wybacz). A więc straciła rodziców. I to nie biologicznych, a raczej prawnych opiekunów. Ciekawe, dlaczego nigdy nie zdradzili jej prawdy. Może zabrakło im odwagi, może chcieli zaoszczędzić jej cierpień, a może mieli jeszcze inny powód. I w ty momencie zaczęłam się intensywniej zastanawiać nad prawdziwymi rodzicami dziewczyny. Kim byli?
    Zastanawia mnie też postać Izabeli. Kim ona właściwie jest i jakie ma powiązania z całą resztą bohaterów? Bo jakieś musi mieć. Inaczej chyba byś jej nie wprowadzała do tego opowiadania.
    W każdym razie czekam na rozwinięcie każdego z tych wątków.
    Pozdrawiam serdecznie

    OdpowiedzUsuń
  6. Nooo bardzo mi się podobało. Opisy wciągające i bardzo bogate.
    Klara współczująca i taka miła i taka oh... no kurcze. :)
    Widzę też, że Klara ma wysokieeee cele i ambicje, nie wiem czy to dobrze, chyba tak. JEdnak żeby to nie zaszło za daleko i nie doprowadziło do czegoś złego...
    Kalara poznała prawdę... adopcja... hmmm... ciekawe dlaczego tak się potoczyło to wszystko? Myślę, że jeszcze dużo rzeczy wyjdzie na jaw i będa one związane z dalszym jej życiem.
    Izabela... intryguje mnie ona i mam ochotę ją poznać bardziej ;)
    Nie mam zastrzeżeń. Bardzo fajnie się czyta i opowiadanie jest na prawdę oryginalne :) <3 Czekam na kolejny :*

    nielegalna-pasja

    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  7. O jaaa!
    Po tym rozdziale mam tyle pytań, tyle swoich teorii, że głowa mała! Czuję, że ta opowieść niesie za sobą mnóstwo tajemnic, mnóstwo straconych lat, utraconych miłości, więzów rodzinnych itd. LUBIĘ TO!!!!!!!!
    No dobra, jak już wspomniałam mam kilka swoich teorii na temat Izabeli, która powróciła bodajże z prologu. Oczywiście pierwsze, co przyszło mi n myśl, to, że jest jakąś dawną znajomą, może nawet miłością Wysockiego. Trochę się zdziwiłam, że z Klarą ma wiele wspólnego. Klara też miała jakieś wycieczki do Francji, Izabela mieszka we Francji. Klara opłakuje rodziców, Izabela też wraca do Polski raz na rok w rocznicę śmierci rodziców. Znaczy to, że rodzice Izabeli musieli zginąć razem, tak jak rodzice Klary. No i najlepsze jest to, że przecież Klara była adoptowana. Co jeśli biologiczną matką Klary okaże się Izabela? O matko! A co jeśli ojcem jest Wysocki???? To by były niezłe jaja...
    Ale ja sobie tak tylko gdybam...
    Mam tylko złe przeczucia, że ojciec Huberta z tego jednak nie wyjdzie... :/

    Pozdrawiam i czekam na kolejny rozdział :*

    OdpowiedzUsuń
  8. Witaj. W końcu udało mi się przeczytać wszystkie rozdziały i muszę powiedzieć, że cholernie podoba mi się historia, która powstała najpierw w Twojej głowie, a potem postanowiłaś się nią z nami podzielić, za co bardzo dziękuję! :) Klara...jest dość złożoną bohaterką. Można by ją skrytykować, lecz tak naprawdę byłby to dłuższy temat, bo musiałabym o niej napisać wszystko od A do Z, a trochę by tego było. :) Wysocki pokazał się trochę z innej strony, co może być dla Klary zaskoczeniem, lecz tak naprawdę każdy z nas ma dwie twarze. Należy o tym pamiętać. Z niecierpliwością czekam na więcej oraz zapraszam do siebie - na swoje nowe opowiadanie.
    Pozdrawiam,
    http://kazdy-ma-swoja-druga-twarz.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  9. Ciągle popełniam ten sam błąd. Przeczytam po dodaniu, a z komentarzem przybywam miesiąc później i nie wiem, co chciałam napisać. Ale nic nie poradzę, że jestem bardzo ciekawa kolejnych wydarzeń, a na komentarz nie zawsze jest czas :D
    Ale dobra, koniec marudzenia.
    Zaskoczyłaś mnie tą wiadomością, że Klara była adoptowana i tym, że jej rodzice zginęli w taki tragiczny sposób. Kurde, to podwójny koszmar. Raz, że umarli, a dwa, że przy okazji wyszła taka bolesna prawda. No bo to nie może być miłe, dowiadywać się, że są na świecie ludzie, którzy cię zostawili, oddali, porzucili, wyparli się. Ale tutaj duży pokłon w kierunku tych rodziców adopcyjnych. Ja zawsze podziwiam ludzi, którzy decydują sie wziąć nieswoje dziecko i wychować najlepiej jak potrafią. Bo przecież nigdy nie wiadomo jak to wszystko się potoczy, jakie dzieciak będzie miał geny, co zrobi, gdy się dowie o adopcji... To jednak trochę ryzyko, na które wiele osób nigdy by się nie zdobyło. I myślę, że ci rodzice po prostu nie chcieli skrzywdzić Klary, dlatego nie powiedzieli jej prawdy. Może nie chcieli, żeby poczuła się niechciana, porzucona? Żeby szukała tych biologicznych rodziców?
    Ciągle zastanawiam się jaką rolę w opowiadaniu będzie pełnił ten Wysocki. Tzn. co wniesie... Na razie jest po prostu dobrym lekarzem, który zrozumiał, że zmarnował swoje życie, ale ciekawi mnie co będzie dalej. Jak jego postać wpłynie na wydarzenia i bohaterów. Zastanawiam się też, co z tym wszystkim ma wspólnego Izabela. W sumie to trochę nie rozumiem czemu Izabela miałaby być matką Klary, bo widziałam takie komentarze u góry. Jeśli rodzice Klary byli też rodzicami Izabeli, to dziewczyny byłby raczej siostrami, a nie... :D Ja może nie będę snuć na ten temat żadnych teorii, bo to na razie za wcześnie. Poczekam na dalszy rozwój sytuacji no i na jakąś akcję. Bo już się nie mogę doczekać aż to wszystko ruszy z kopyta xD
    Pozdrawiam! ;**
    I postaram się przybyć pod kolejny jakoś... bardziej punktualnie;)

    OdpowiedzUsuń